Archiwum 30 stycznia 2016


sty 30 2016 6 miesięcy
Komentarze (0)

 

Często wspominam stare dobre czasy, gdzie nie myślało się o dorosłym życiu, gdzie liczyła się swoboda i dobra zabawa ze znajomymi. Gdzie nie myślało się o chorobie o jakiś problemach tylko o to gdzie i nad jakie jezioro się wybrać.

Zawsze zastanawiałam się czy choć w 3% to wszystko wróci.

Okazało się że nie! I nigdy nie wróci, bo nasza młodość już minęła i toczyła się swoim rytmem. Czy czegoś żałuję? Na pewno coś się znajdzie. Ale pamiętam dużo wspaniałych chwil które zawsze będę wspominać. To czasy kiedy nie mieliśmy obowiązków po za szkołą i nauką. Wakacje były od tego aby szaleć i odpocząć…

Ale co będzie jeśli żałujemy tego co robimy, jeżeli nie zrobiliśmy tego czego chcieliśmy? I nagle zostało nam mało czasu? Tak mało czasu że zaczyna mam brakować powietrza w płucach i na sama myśl się denerwujemy… Co byśmy zrobili mając 6 miesięcy życia? Jakie byśmy mieli plany i szybkie marzenia? Czy warto coś jeszcze zrobić? Marzeniem mojego kolegi(z którym kiedyś usiłowaliśmy być parą ale przez jego pracoholizm nam na to nie pozwolił), jest abym została jego żoną. Odmówiłam. Mimo iż jestem w związku, uparcie usiłuje mnie przekonać do małżeństwa z nim. Czy czas i data własnej śmierci zmusza nas do podjęcia decyzji które mogą nas uratować na chwilę i dać poczucie rozgrzeszenia? Czy faktycznie to nam jest potrzebne? Czy to brak prawdziwej miłości do osoby którą nigdy nie mogło się mieć?!

 Spytałam czy czegoś żałuje. Powiedział że gdyby mógł cofnąć czas to by wszystko inaczej zrobił. Czy miał w swoim życiu dobre chwile? Na to pytanie mi nie odpowiedział(zadałam mu to pytanie parę dni temu). Ma córkę. Którą kocha i chce dla niej jak najlepiej. Widać że jest załamany i że nie wie do końca co ma robić. Za każdym razem mówię mu i męczę aby o niej pamiętał i się na niej skupił. On zaś przekłada swoje szczęście nad córkę. Tak można wywnioskować z tego co mówi(obym się myliła).

Szczęście jest ważne. Ważne aby każdy choć odrobinę je miał. On chce się ożenić i jest na to gotowy. Mówi że będziesz moją żoną i za pół roku możesz być już młodą wdową. Czy fatycznie to takie zabawne? Czarna komedia mu się udała.

Małżeństwo po dość poważna decyzja której nie umiem przeskoczyć i wątpię abym to kiedyś zrobiła. Już raz uciekłam z przed Urzędu(o czym mało kto wie). Dla innych ludzi to nie problem. Podejmują decyzję i już.

Cały czas mnie nagli z podjęciem decyzji zapominając przy tym że z kimś jestem. I mimo wszystko traktuje mojego partnera jako wroga i kogoś kto nie istnieje.

Czy aż tak męczący jest czas jaki mu został? Chciałabym umieć go zrozumieć, ale nie potrafię. Sześć miesięcy życia. Diagnoza jaką usłyszał od lekarza, rak płuc. Oba płuca zajęte i nawet chemia nie pomoże. Dobija mnie fakt że od grudnia o tym wiedział, a nie pisnął ani słowem, a namawiał mnie na małżeństwo.

Przyznaje, męczące to było. Ale wszystko się zmieniło jak wydusiłam od niego całą prawdę.

Mimo choroby nadal jest pracoholikiem i pracuje. Zawsze nim był. Nigdy nie robił sobie wolnego, zawsze musiał coś zrobić, coś sprawdzić, coś kupić i sprzedać.

Czy to jedyna ucieczka przed rzeczywistością i problemami tego świata? Przed własnymi problemami…?

Nie umiem sobie wyobrazić co bym zrobiła gdybym to ja zachorowała. Nie wiem co bym zrobiła gdybym miała tyle czasu co on i jakie miałabym myśli… Mówił że ma myśli samobójcze, że już nie daje rady. Boi się iść do szpitala, że już może z niego nie wrócić… Samą mnie to przeraża a dopiero jego…

Wiem tylko tyle, że musimy żyć tak, aby na łożu śmierci niczego nie żałować a wstydzić się powiedzieć…